
Pomysł wziął się z życia. Tego prawdziwego – nie z Instagrama. Bo wiemy dokładnie, z czym mierzą się współcześni rodzice: z permanentnym zmęczeniem, brakiem czasu i marzeniem o ciepłym posiłku bez towarzystwa klocków. Tak więc zrobiliśmy karty. Nie tarot. Nie Uno. Karty Mamy. Do zagrywania w kryzysie, w chaosie, w piżamie o 16:00. To trochę jak parentingowy SOS – tylko z humorem i bez syreny alarmowej.
Pierwszy prototyp wydrukowaliśmy na zwykłej drukarce i kolorowym papierze. Nawet nie myśleliśmy wtedy o tym żeby to sprzedawać. Karty miały być tylko dla nas. Ot taki miły gest od męża. To było jakieś 3 lata temu, a dopiero niedawno - po odkopaniu się z pieluch uznaliśmy, że warto podzielić się tym pomysłem z innymi rodzicami.
Nie jesteśmy kolejną pastelową marką z idealnym feedem. Jesteśmy prawdziwi – trochę zmęczeni, trochę nieogarnięci, ale za to z sercem, luzem i misją, żeby pomóc innym rodzicom… bo skoro te karty pomogły nam, to może pomogą też innym.
Karty Mamy - Bo nawet supermama potrzebuje przerwy. A my jesteśmy tu po to, żeby pomóc jej ją złapać.